wtorek, 2 października 2012

Strach trzeci - Interferon

Spóźniony ten wpis solidnie, nie mniej jednak, postanowiłam go stworzyć i zakończyć moją maleńką trylogię strachów początkującego SM'owca.

Nie będę teraz już na pewno tak rozemocjonowana, ale coś tam jeszcze pamiętam. Od rozpoczęcia przyjmowania przeze mnie Interferonu minęło niespełna 11 miesięcy - tak, tak, lada chwila kontrolny rezonans. To mój strach bieżący, jak każdego "leczonego". System nie jest elastyczny, jedna kropka za dużo... Nie można na przykład zawnioskować o roczne samodzielne finansowanie i w przypadku wykazania skuteczności w dłuższej perspektywie wrócić do gry. Krótka piłka. Można próbować od nowa, rzut, rzut...

Wracając do tematu. Cholernie bałam się tych zastrzyków i modliłam się o specyfik z automatycznym aplikatorem. Udało się. Samodzielne wbijanie igły nadal mnie przeraża, ale wiem - jak ze wszystkim - że jeśli będzie trzeba, dam radę. Początkowo sądziłam, że nie będę w stanie sama robić zastrzyków. Ja? Ja nawet nie patrzę jak pobierają krew. No nie mogę i już!

Udaliśmy się na umówione spotkanie z Panią Pielęgniarką, która miała przeprowadzić nam pełne szkolenie z obsługi otrzymanego sprzętu i opisu otrzymanego specyfiku. Pod wpływem chwili zgodziłam się na samodzielną pierwszą próbę zaaplikowania sobie Interferonu. Ręce trzęsły mi się niemożliwie i czułam się jak na zajęciach z chemii, tu przetrzeć, tu zatknąć osłonkę, powolutku opróżnić strzykawkę, bo zrobią się bąbelki, ratunku! Nie nadążam, nie dam rady bez Pani! Sam zastrzyk w ogóle nie zabolał, ciepło zrobiło mi się głównie z wrażenia...

Od tego pierwszego razu wszystkie zastrzyki (poza tymi "z tyłu") robię samodzielnie. Pierwszy robiliśmy we dwoje, na cztery ręce i trwało to pół godziny, teraz to przysłowiowe pięć minut - rutyniara ;) Na pewno mam dużo szczęścia, bo skutki uboczne właściwie mnie ominęły od początku. Kilka nocy trwało przegrzanie organizmu, ale gorączki nie było. Nie wspomagałam się od pierwszego dnia żadnymi przeciwbólami, zbijaczami gorączki, itp. Miałam dużo szczęścia, nie pierwszy raz.

Życie z chorobą trwa półtora roku, z Interfeonem rok - staż żaden, powinnam się cieszyć, bo jest dobrze, ale ciągle się boję, bo każdego dnia to się może zmienić. W sieci pełno historii o tym, jak to dobrze było przez trzy, pięć, siedem lat... Modlę się i mam nadzieję, że zastrzyki działają. Na co dzień jestem dzielna i staram się o tym wszystkim nie myśleć, chociaż to trudne wielce. Każdy, kogo mrowi, łaskocze, swędzi, drętwieje (jakie jeszcze mamy przymiotniki?) wie, o czym mówię.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

witam życie z SM cóż każdy wie jakie jest jak ma SM a co do do zastrzyków ja biorę już 6 lat sam nie wierzę że tyle razy byłem sobie w stanie wbic igłę:P ale mniejsza o wbijanie przez ten czas miałem tylko raz rzut jeśli to tak można nazwać (zatrzymało sie oko pół lewej strony twarzy )a poza tym jest oki jeśli tak można powiedzieć.co do choroby to trwa już bodajże od 12 lat chyba o ile mnie pamięć nie myli :)
Pozdrawiam Piotr:)