środa, 16 maja 2012

Ad vocem

Komentarz do poprzedniego wpisu zrodził we mnie potrzebę kolejnego. On lub Ona pisze, że: Nie będziesz czuła-ł się lepiej. Już nie będziesz nigdy młoda-y. Jak nie wygrasz na loterii, nie będziesz bogata-y. Nie będziesz już nigdy zdrowa-y. Że się buntujesz, to i słusznie, ale... Musisz ten stan rzeczy zaakceptować. Tak jak ja... Odpowiedziałam na komentarz, ale chyba mi mało i chciałabym Wam o czymś napisać...

Wiem, że choruję od niedawna, a przynajmniej od niedawna mam tę świadomość - minął rok z haczykiem od diagnozy, więc może stąd się bierze moje pozytywne podejście do tematu. Niezależnie od przyczyn, mam nadzieję, że tak mi zostanie, a kilka Osób, które "wiszą" na naszej prawej blogowej belce znakomicie udowadnia, że naprawdę jest to do zrobienia (potrzebuję Was bardzo i zaglądam!).

Pochwyciło mnie ostatnio odrętwienie kończyny górnej prawej, czyli łapska. Czucie zmieniło się właściwie od kciuka po ramię, a epizod nastąpił chwilę po tym, jak zapalił mi się nerw wzrokowy w lewym oku. Sytuacja potężnie mnie przestraszyła. Z okiem to jeszcze było pół biedy, bo nie oberwało mu się mocno, ale po tej ręce znowu zaczęłam się zastanawiać, czy ja w kółko i bez przerwy mam rzuty czy jak...?

Definicja rzutu (Rzutem nazywa się wystąpienie nowego objawu lub nasilenie już istniejącego, trwające 24 godzin i więcej i powodujące pogorszenie stanu chorego) doprowadza mnie do szału, podobnie jak definicje spastyczności, mrowienia, drętwienia itd., bo z kolei wszystkie te przypadłości mogą, ale nie muszą, być rzutem. Pytanie, którego pewnie nigdy się nie pozbędę - albo przynajmniej tak to teraz czuję - skąd do cholery mam wiedzieć, co jest czym?

No więc, mając popsute oko i odrętwiałą rękę, zaczęłam - jak to ja - intensywnie rozmyślać i się sobie przyglądać, no bo przecież - zgodnie z zaleceniami lekarzy - przyglądać się muszę, żeby umieć opowiedzieć, co, kiedy i jak długo się ze mną działo. Jednocześnie mam się przesadnie nie dopatrywać (kolejny paradoks, z którym sobie kompletnie nie radzę).

Na wizycie u mojej Pani Doktor z wielkim przerażeniem zadałam pytania, które męczyły mnie od kilku dni, a mianowicie: czy to tylko ja tak mam, że ciągle coś, czy mam się martwić, czy to już znaczy, że Interferon nie działa, albo że mam "gorszą" postać choroby niż mi się "marzy" i czy ja ciągle mam rzuty? Ratunku! Denerwowałam się bardzo i byłam przekonana, że usłyszę, że to rzut, że to za dużo, że sterydy, szpital, że marnie rokuje lecznie, itd. Armagedon! Tymczasem, od Pani Doktor usłyszałam, że to pewnie pogoda, że tak mają wszyscy chorzy, że to żadne rzuty, że te mrowienia, drętwienia to już mamy wszyscy "w pakiecie" standardowych objawów.

Historia moja odbiegła pozornie od komentarza. Chciałam tylko przez to powiedzieć, że w ciągu jednej chwili można znowu odzyskać uśmiech, po tym, jak wydaje nam się, że to koniec świata. Na razie choroba mnie oszczędza, nie wiem, co będzie dalej, nie wiem czy dam radę. Boję się jak wszyscy, ale wiem już, widzę, że można wszystko. Będę się tego trzymać i będę walczyć. Ja jeszcze nie wiem i mam nadzieję, że los mi oszczędzi, ale kiedy patrzę na Was nie boję się tak bardzo, bo można pójść na Kazika i książkę można napisać i bywać, a nawet bywać całkiem wysoko.

Przytulam się zatem do Niego i jestem dzielna i silna dla nas!

piątek, 4 maja 2012

Na później

Nie nadużywa(my) tego bloga. Może wygląda pustawo, ale to tylko dlatego, że nie ma czasu, że on jest na później, na kiedyś, oby jak najpóźniej. Nie nadużywamy go, bo jest dobrze, bo do tematu SM wracam, kiedy jest gorzej, jak dzisiaj - bo od kilku dni ręka jakaś zdrętwiała i sztywna, bo pewnie to ta cała spastyczność i znowu się boję i szperam po publikacjach i cudzych blogach. Może jakieś dobre słowo, a może to dziś, może ktoś coś wymyślił, bo wierzę ogromnie, że się wszyscy doczekamy! Wierzę bardzo, że SM też jest na później albo na nigdy, bo ktoś rozwinie nad nami dobry parasol skutecznego leku i zdążę, choć wciąż brzmi to jak bajka. Choć wracają myśli o emigracji, bo jesteśmy tutaj w totalnej czarnej dziurze, bo nie dość, że jest źle, to w Polsce jakby jeszcze gorzej... Ale ja ciągle wierzę, że mi się uda i nie mam zamiaru przestać i nie oddam bez walki niczego! Chciałabym tutaj zostać. Chciałabym, żeby było jak dawniej :)