środa, 4 stycznia 2012

Strach pierwszy: rezonans

Wiedziałam, że na rezonans się czeka. Z takim nastawieniem podreptałam do rejestracji. Jeden telefon i okazało się, że akurat zwolniło się miejsce na pojutrze. Bałam się, cholernie się bałam. Nigdy nie miałam rezonansu. Ta tuba jak ze Star Treka. Nie boję się ograniczonych przestrzeni, ale jakoś perspektywa leżakowania w wielkiej gąsienicy nie wyglądała nęcąco.

Wiedziałam też przecież po co tam idę... "Wie pani, to tak rutynowo. Musimy tak zacząć, żeby wykluczyć. A potem będziemy szukać dalej" - pani doktor naprawdę mnie nie wystraszyła. Naprawdę jakimś cudem utuliła w te zwykłe słowa. Chociaż dzisiaj, jak o tym pomyślę, nie mam pojęcia, jak jej się to udało.

Przed przychodnią byliśmy z zapasem, jak to my. Weszliśmy na chwilę przed wskazaną godziną i okazało się, że w międzyczasie dostałam sms'a o sporym opóźnieniu. Nienawidzę czekać. Wtedy właśnie umieram ze strachu. Wyciszam się. Oddycham. Nie lubię. To dla mnie najgorsza katorga. Koncentruję się wtedy na współoczekujących. Do nich się uśmiecham, im próbuję dodać otuchy, chociaż sama drżę ze strachu, ale może oni bardziej, a ja mam tyle uśmiechu do rozdania.

Zapytałam tylko o kontrast, czy nie uczula. Tego się obawiałam, bo słyszałam, że to potrafi być groźne i mało przyjemne. Na szczęście okazało się, że to nie taki kontrast. Ten jest obojętny. Uff. Chociaż tyle.

Samo badanie nie było straszne. Nie jest. Tylko cały czas myślałam o tym, po co je robię. O tym, że chcę mieć już w ręku te cholerne wyniki. Chcę wiedzieć. Nieważne, jak będzie. Maszyna solidnie chrobocze, ale nie bardziej niż pędzący pociąg czy panowie remontujący nawierzchnię za oknem. Bez przesady. Nie ma czego się bać. Tylko te wyniki...

W rejestracji prawie się poryczałam. Wyniki za tydzień. Boże! Jak ja wytrzymam? Dlaczego nikt mi nie powiedział? Przecież to tylko opis! Przecież to przychodnia tylko do tego typu badań! W jednych gabinetach chodzą maszyny, w innych lekarze opisują ludzkie szczęścia i dramaty. Pokazałam skierowanie. Uśmiechnęłam się przez łzy. Pani z rejestracji mi pomogła. Poprosiła lekarza. Po dwóch godzinach, w piątkowy wieczór, trzymaliśmy w ręku wyniki. "Ogniska demielinizacyjne." Kropka.

3 komentarze:

Blog o mnie, mojej chorobie i o tym co powstaje w mojej głowie. pisze...

Żona jest zdrowa, ale sporo naszych znajomych jeździ już razem po sanatoriach. Wymyśliliśmy że spróbujemy i my... ;-D
Byliśmy u lekarza by zebrać jakieś wyniki. Nie będę się o tym rozpisywał, bo i po co... ;-D
Wyszło na to, że w rezonansie kręgów szyjnych mojej żony wyszła jakaś przepuchlina, no itp. itd... ;-D Tak więc teraz, jako już obydwoje, złożyliśmy dokumenty do funduszu na pobyt sanatoryjny... ;-)))))))
Tylko żona jakoś pluje w brodę i mówi że więcej na żadne badanie nie pójdzie... ;-D

Jola pisze...

Też się bałam tego badania ale jak się okazało zupełnie niepotrzebnie. Może zrobić się słabo, pojawić się uczucie braku tchu ale to szybko mija. Nic nie boli badanie, nie trwa wieczność. Gdzie zrobić najlepiej to zobacz na tej stronie. Znaczenie ma oczywiście jakość sprzętu i to kto takie badanie przeprowadzi. Warto postawić na doświadczenie.

https://mri-lab.pl/ pisze...

Nie warto bać się wykonywać badania rezonansem magnetycznym. Trzeba traktować to badanie jak każde inne. Strach nam nie pomaga, a wręcz utrudnia cały proces. Warto się przebadać żeby odpowiednio wcześnie wykryć chorobę, by ją leczyć i skutecznie stłumić lub wyleczyć. Samo badanie jest kompletnie bezinwazyjne. I wbrew powszechnej opinii nie jest aż tak strasznie głośno podczas badania, a czas szybko mija.